Porucznik Stefano Elia Marchetti

"Z muzealnego sztambucha"

              Postać młodego Włocha, uczestnika powstania styczniowego, garibaldczyka, który poważnie ranny w bitwie pod Krzykawką (5 V 1863 r.), zakończył swe krótkie, niespełna 24-letnie życie w Chrzanowie, jest nam dobrze znana. Wokół tej historii narosło wiele mitów, a może uda się po latach dotrzeć do prawdy? Nikt tak nie opowie danego wydarzenia, jak naoczny świadek, tym bardziej współtowarzysz i przyjaciel. W tym przypadku chodzi o Paolo Mazzoleni’ego, który bardzo dokładnie, wręcz z redaktorską precyzją, opisał każdy aspekt wyprawy z Bergamo. Swoje bolesne wspomnienia przelał na papier w 2. poł. XIX w., a dzięki temu i my możemy dowiedzieć się więcej o niezwykłej historii, która wydarzyła się w naszym mieście 160. lat temu.

                Kiedy opadł bitewny kurz po przegranej pod Krzykawką, współtowarzysze broni zobaczyli, że obok martwego ciała dowódcy generała Francesco Nullo, leżeli Marchetti i Arcangeli, którzy resztkami sił wołali o pomoc. Stefano został ranny w klatkę piersiową „trzy palce poniżej szyji”, a sama kula utkwiła pod lewą łopatką. Jeden z Włochów o nazwisku Testa, na rozkaz Mazzoleni’ego podjął udaną próbę ewakuacji rannego Stefano i zabrał go na koniu w kierunku lasu. Tam przejął go, nieznany z imienia, nastoletni Polak z korpusu generała Józefa Miniewskiego, nazwany we wspomnieniach – „Giovinetto della legione polacca”. Musieli działać szybko, gdyż za wszystkimi uciekającymi, „rosjanie”/moskale rzucili się w pościg. W połowie trasy do „Giovanetto” i Marchetti’ego dołączył również Mazzoleni. Niestety, wojska carskie dopadły ich w środku lasu, kiedy zatrzymali się na mały odpoczynek. Kozacy w sposób niezwykle brutalny zamordowali młodego Polaka, a Włosi cudem uciekli w kierunku Olkusza. Po drodze odnalazł ich jeszcze jeden garibaldczyk z ich oddziału. Tak powstała grupa postanowiła się przebrać, a po znalezieniu przewodników, przeszła przez granicę do Galicji. Tu w jednym z domów, u starszej kobiety, znaleźli schronienie. Mogli chwilę odpocząć oraz ukryć broń, lecz nie na długo. Do ich kryjówki wpadł (zapewne po wcześniejszym zaalarmowaniu przez „życzliwą osobę”) oddział austriacki. Nie stracili rezonu, gdyż na zadane przez dowódcę pytanie „kim jesteście i skąd przychodzicie”? Odpowiedzieli, iż są „włoskimi artystami, którzy w celach zarobkowych jechali do Warszawy, lecz wobec trudów podróży postanowili zboczyć nieco z trasy, by odpocząć”.

 

Wacław Pawliszczak, Potyczka na drodze, brak miejsca, XIX/XX w., olej na płótnie, ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, nr inw.: 183790 MNW, domena publiczna

                Fortel niestety nie udał się, gdyż podczas rewizji została odnaleziona w słomie broń należąca do Włochów. Zostali aresztowani i doprowadzeni do więzienia, w którym przebywało już około 40. innych złapanych przez Austriaków powstańców. Rozdzielono ich, a następnie przetransportowano do Chrzanowa, gdzie dotarli w środę 6 maja jeszcze przed południem. Wszystkich więźniów wysadzono na środku Rynku. Wówczas wokół nich zgromadziły się rzesze mieszczan chrzanowskich – chrześcijan i żydów, którzy zaczęli ze łzami w oczach dziękować im za ich walkę o niepodległość Polski. Wśród tłumu pojawił się kapitan Lippe, który powiedział Mazzoleni’emu, że ranny Marchetti został przywieziony ok. 4:00 rano i umieszczony najpierw w mieszkaniu sługi urzędowego, który miał nadzór nad więźniami. Mieszkanie to było niewielkie i składało się z dwóch umeblowanych pokoi. Na miejsce został wezwany chrzanowski lekarz dr Benda, który wyciągnął rannemu kulę i opatrzył rany. Następnie przybył dr Dembosz oraz c.k. nadlekarz wojskowy dr Krankl, którzy komisyjnie stwierdzili, ze Stefano nie może zostać przewieziony do Krakowa ze względu na fatalny stan. Przepisano mu lekarstwo, zupę bulionową i wino. Wówczas przybył i pleban chrzanowski ks. Grzegorz Ligęziński, który opatrzył porucznika świętymi sakramentami. Pojawił się wówczas pomysł, aby poprawić komfort Marchetti’ego, przenieść go do prywatnego mieszkania. Na to początkowo nie zgodził się naczelnik powiatu, lecz pod naciskiem mieszczan chrzanowskich, jak i deklaracji notariusza Apolinarego Horwatha, zgodzono się przenieść go do domu/pałacu Horwathów (ul. Mickiewicza 10 – obecnie nieistniejący). Tam urządzono mu obszerny pokój, gdzie był traktowany przez notariusza, jego żonę Józefę z Niemczewskich Horwathową oraz służbę, jak najważniejszy członek rodziny. Kapitan Lippe, by poprawić komfort rannego Stefano, sprowadził tłumacza języka włoskiego. Stan Stefano był ciężki, miał wysoką gorączkę i cały czas majaczył, wypytując o gen. Nullo. Niestety noc minęła mu niespokojnie i bardzo boleśnie.

                Rankiem, w czwartek 7 maja, Marchetti był nieco spokojniejszy i dziękował swoim opiekunom, lekarzom oraz kolegom, którzy cały czas przy nim czuwali . Wydawał się silniejszy, lecz popołudniu jego stan stał się niezwykle poważny. Oddech miał ciężki, oczy szkliste na wpół zamknięte, wpatrywały się w nieokreślony punkt… Lekarz co jakiś czas pochylał się nad konającym, obecne w pokoju kobiety cicho szlochały. Jak wspomina Paolo, „nagle Stefano zatrząsł się, jakby nowy oddech, uniósł się na poduszkach i wyciągnął ramiona w moją stronę. Objąłem Go i ostatni raz, płacząc, pocałowałem w czoło. Słychać było cichy jęk, potem nic więcej. Il povero Marchetti era morto [Biedny Marchetti nie żył]”. W tym momencie zegar wybił godzinę 16.00. Było popołudnie dnia 7 V 1863 r.

                W największej sali domu Horwathów, już następnego dnia, urządzono zdobną kaplicę, w której wystawiono doczesne szczątki porucznika Stefano Elia Marchetti’ego. Ubrano go w strój polski (czarny), a damy chrzanowskie w żałobnych strojach, wykonały wieniec laurowy, który złożyły mu na skroniach. Cały pokój był wypełniony licznymi świecami i kwiatami. Paolo wspomniał, że tysiące ludzi, mężczyzn i kobiet wszelkiego stanu i wyznania, ze smutkiem wymalowanym na twarzach, stanęło w milczeniu przed ciałem, kontemplując z religijnym skupieniem te szlachetne rysy, których najokrutniejsze bóle i śmierć nic nie zmieniły. Wielu wieszało srebrne medale i krzyże na całunie pogrzebowym, a inni składali datki do misy u stóp katafalku, z przeznaczeniem na wykonanie pomnika na cmentarzu w Chrzanowie. Po południu ciało złożono w trumnie, a ja byłem ostatnim, który złożył pocałunek na jego czole. Złożyłem jego dłonie na piersi – tej piersi, którą wielokrotnie narażał na śmierć, a którą ołów przebił w kraju tak odległym od jego ukochanej ojczyzny.

Informacja o pogrzebie Józefy z Niemczewskich Horwathowej, ze zbiorów Muzeum w Chrzanowie

               Następnie uformowano kondukt pogrzebowy do kościoła parafialnego pw. św. Mikołaja, lecz wybrano najdłuższą możliwą trasę – wszystkimi główniejszymi ulicami miasta. Ta odsłonięta trumna sprawiła widok nader przejmujący. Kondukt rozpoczynało 60 dziewcząt w bieli. Za niemi niesiono wszystkie chorągwie kościelne i tysiące świateł jarzących. Uderzającym i porywającym był także nieprzeliczony tłum ludu i serdeczny współudział żydów. Cmentarz ledwie wszystkich pomieścił, płacz, lament ogólny, oka suchego nie było, tak rozrzewniający i w swoim ogromie świętą grozą przejmujący był obchód. Kondukt przechodził koło oberży, gdzie kilkudziesięciu uwięzionych kolegów zmarłego z okien mu się przypatrywało; przekonali się naocznie, jak naród poświęcenie i braterstwo cenić umie. Wieńce i ozdoby trumny rozerwano nad grobem. Trumnę jednym wieńcem ozdobioną złożono w grób i już częściowo przysypano, kiedy kobiety wydobyły ją jeszcze z ziemi i zdarłszy kwiaty z czoła, tym ostatnim wieńcem rozdzielały się wśród płaczu strasznej boleści. Obchód ten pogrzebowy był istotnie tak wspaniały, jakiego tutaj z najstarszych ludzi nikt nie pamięta. Koło powiatu było na żądanie naczelnika wojsko zebrane.

 

Poświęcenie grobu Elii Marchettiego, Chrzanów, 1931 r., ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, nr inw.: 3/1/0/6/3479, domena publiczna

 

                Na te smutne uroczystości przybyli nie tylko mieszczanie chrzanowscy, ale i mieszkańcy okolicznych miejscowości oraz wiele osób z Krakowa. W sumie cały kondukt liczył ponad milę długości (1 mila – ok. 7 585,6 m). Po uroczystościach w kościele, trumnę z doczesnymi szczątkami Stefano Elia Marchetti’ego złożono na cmentarzu parafialnym, gdzie spoczywał do dziś.

                Opracowano na podstawie wspomnień kapitana Paolo Mazzoleni’ego, spisane przez Giuseppe Locatelli’ego (G. Locatelli, I Bergamaschi in Polonia nel 1863, Bergami 1893.

 

oprac. Kamil K. Bogusz


Filtruj:
Archiwa
Kategorie
Zmiana czcionki
Kontrast